Tym razem w lesie przywitał nas gospodarz. Dorodny daniel. Ale po kolei.
Zaczynamy, jak zwykle, pod Biedronką. Sobota rano, ludzie spieszą na zakupy, mijają nas, niektórzy machają, na parkingu mnóstwo aut, wszyscy chcą mieć do sklepu jak najbliżej. Między autami potężny TIR z długą naczepą próbuje wjechać do rampy rozładunkowej. Rampa jest w takim miejscu, że za jej projekt należałaby się nagroda Nobla. Żeby do niej się dostać, trzeba przejechać przez parking osobówek, zrobić dwa zakręty i wcelować się w wąski zjazd pod bramę. I to wszystko jeszcze tyłem. I tak, żeby o nic po drodze nie zahaczyć. Kierowca ciężarówki manewruje na parkingu, próbuje raz, drugi, trzeci, ale nic z tego nie wychodzi. Za mało miejsca. Gdyby parking był pusty, to jeszcze pół biedy, ale w sobotę rano? Gorzej z dostawą trafić już nie mógł. Wycofuje się powoli, przejeżdża na drugą stronę, w sobie tylko znany sposób zawraca między zaparkowanymi osobówkami, udaje mu się ominąć pojawiających się z każdej strony pieszych i po chwili podjeżdża pod rampę tyłem. Tym razem chyba się uda. Trzeba jeszcze złamać naczepę, kilka razy poprawić, zmieścić się między metalowymi słupkami i wreszcie spektakl dobiega końca. TIR stacza się pod bramę, jest, udało się. Kierowca mistrz świata. Operacja zakończona sukcesem, nikt nie ucierpiał, za chwilę w Biedronce będzie świeży towar. Ciekawe, czy ładując go z półki do koszyka ktokolwiek będzie pamiętał, jaką ekwilibrystką popisał się szofer, by go bezpiecznie dowieźć?