Maj zaczął się... znienacka

włącz .

Jeszcze dobrze nie wybrzmiały echa wycieczki na Śnieżnik, a już następnego dnia dopadł nas znienacka Rajd... Znienacka. Niedzielne popołudnie wręcz zapraszało do spaceru. Grupa Znienacka szybko się zorganizowała, o umówionej godzinie spotkała pod Biedronką i ruszyła w trasę. Ta wiodła na Siedlungi, łąki w kierunku strzeleckiej szosy, a później na drugą stronę, na Nowe Łąki. Tam spotkaliśmy kilka saren, niektóre przemknęły nie zauważając nas, ale kilka się zorientowało i roztropnie wycofało. Nowe Łąki przecina w poprzek aleja starych drzew, pod nimi zrobiliśmy parę zdjęć obserwując wykwitające dokoła nowe życie. Z daleka podziwialiśmy dwa stare dęby i zastanawiali się, którędy można do nich dojść. Na pewno kiedyś tam też zawitamy. Wkrótce weszliśmy do lasu po drugiej stronie i tam spacerując dotarliśmy do punktu widokowego przy Małej Panwi. Chwilę tutaj odpoczęliśmy, po czym ruszyliśmy w stronę Nadleśnictwa, i koło rajdu niejako się zamknęło.

To był jeszcze kwiecień, ale maj już czekał na rozpoczęcie. W środę ruszyliśmy na kolejną trasę znienacka, tym razem rowerową. W Jemielnicy był Jarmark Cysterski i tam właśnie skierowała się nasza grupa, a właściwie grupki, bo rajd rozproszył się na kilka ekip. Trasa wiodła leśną dróżką obok Źródełka, na barucką drogę, a potem na Barut i wreszcie do Jemielnicy. Jemielnicki jarmark ma swój rozmach i trzeba przyznać, klasę. Ulica obok kościoła została cała zamknięta na potrzeby jarmarku. Kupić tu można było przeróżne jarmarkowe drobiazgi, dla każdego coś się znalazło. W otwartym kościele (co nie jest wcale takie oczywiste, bo zazwyczaj kościół jest zamknięty) trwało nabożeństwo, a w nim biskup opolski Andrzej Czaja, który wraca do zdrowia po przebytej chorobie. Kościół można zwiedzić, obejrzeć. Dziś otwarta była także krypta pod bocznym ołtarzem, a na taką okazję trafić jest już naprawdę trudno.Krypta w jemielnickim kościele

Obok kościoła konkursy cysterskie dla dzieci i dorosłych, można było zmierzyć się w pojedynku na szable, rzucać dzidą do celu, spróbować sił w konkursie plastycznym i poczuć się jak średniowieczny cysters. Jarmark urozmaiciły grupy teatralno-kabaretowe, orkiestra.Pojedynek rycerski

W czwartek czekał nas kolejny Rajd Znienacka. Tym razem rowerowa grupa zebrała się jak zwykle pod Biedronką i ruszyła na Kokotek. To pierwsza tak poważna trasa w historii znienackowych wypadów. Po powrocie okazało się, że liczyła ok. 60 kilometrów, było więc co kręcić. Do Kokota zajechaliśmy lasem, najpierw w stronę Żędowic, potem na Okrągły Staw i dalej prościutko już na drogę Krupski Młyn - Kokotek, którą przecięliśmy, wpadając prosto na linię kolejową, a później na ruchliwą drogę Tarnowskie Góry - Lubliniec. Grupa rajdowa w drodze na KokotekTutaj trzeba było się trochę nakombinować, jak przedostać się na drugą stronę, ale uporaliśmy się z tym zadaniem i po chwili znaleźliśmy się na Posmyku, dzielnicy Kokotka, gdzie Oblaci zaopiekowali się tutejszym domem wczasowym i powoli przywracają go do normalnego stanu. Dom już jest odremontowany, w środku mieści się restauracja, w której można zjeść obiad, poniżej niego jest kilustopniowa, zielona skarpa z przepięknym widokiem na rozpościerający się w dole staw. Na tej skarpie można przystanąć, są na niej ławeczki i miejsca do rozłożenia leżaków. Staw otwiera mocno zaniedbana promenada. Podzielona na dwie części jakby z nostalgią przypominała o historii tego miejsca, w którym kiedyś stacjonowała wypożyczalnia rowerów wodnych i było miejsce do kąpieli i zabawy. Może kiedyś to wróci?Na Łowisku Leśnica

Niedaleko znajduje się Łowisko Leśnica, gdzie za niewielką opłatą można powędkować i zjeść pieczoną rybę. Tam też zawitaliśmy, miejsce bardzo urocze, bardziej kameralne niż Posmyk i warte by do niego zajrzeć. Gdy już wszystko obejrzeliśmy, ruszyliśmy w trasę powrotną. Plan był taki, żeby wrócić przez Potępę, ale ostatecznie wyjechaliśmy na drogę asfaltową do Krupskiego Młyna. Ruch na niej nieduży i mimo, że czasmi auto przejechało, to rowerem jechało się dość fajnie. Po drodze zahaczyliśmy o staw Piegza między Lublińcem, a Krupskim Młynem. W Krupskim Młynie obejrzeliśmy wiszący most, który, jak dobrze na nim się zachować, potrafi się kołysać i piszczeć, a potem to już tylko prosto do Kielczy i Zawadzkiego. Wróciliśmy wieczorem, a trasa zajęła nam cały dzień.Wiszący Most w Krupskim Młynie

I to by było na tyle, gdyby nie fakt, że znienacek ma w zwyczaju nachodzić znienacka i tuż przed metą ktoś zaproponował, by jutro trasę powtórzyć. Nie trzeba było wiele, a pomysł się ziścił. Jutro jedziemy jeszcze raz. Nie o dziewiątej, tylko o dziesiątej, bo czasu mamy dużo, a pogoda nadal zaprasza. Dlatego też następnego dnia, a był to już piątek, grupa rajdowa zebrała się ponownie, tym razem już nie w tak dużym gronie, i ruszyła znów na Kokotek. Znów przez Okrągły Staw, tory kolejowe, ruchliwą drogę z Tarnowskich Gór, znów na Posmyk do Łowiska Leśnica. Dziś w Łowisku już tłumy ludzi korzystających z dnia wolnego.Na Okrągłym Stawie Zdecydowaliśmy się więc na powrót do Oblatów, gdzie ludzi było trochę mniej, za to miejsca dużo więcej. Rozłożyliśmy się na jednej z ławek, zamówili frytki, kiełbasę z grila, kurczaka - po prostu żyć, nie umierać. Słońce już fajnie operowało na niebie, po stawie pływa żaglówka i nadal się zastanawiamy, kiedy tutaj pojawią się rowery wodne i kajaki. Dzieci bawią się na trawie, rodziny ze swoimi pociechami cieszą z pogody, wszyscy oddychają przyrodą i nabierają sił do życia.Staw Posmyk na Kokotku

Trasa powrotna znów poprowadziła nas asfaltem do Krupskiego Młyna, gdzie znowu stanęliśmy na wiszącym moście, a później podjechaliśmy trochę dalej, pod bramę wejściową do zakładu. Tutaj przywitał nas znudzony wartownik z gromadką kociaków. Kociaki przywitały nas miauczeniem, trochę się dały podrapać za uszkiem, ale nie za dużo i ruszyliśmy drogą wokół zakładu na przepięknie wyremontowaną leśną dróżkę, która wiodła prościutko aż do Żędowic.Znów na Wiszącym Moście W Żędowicach posstanowiliśmy wypróbować nową ścieżkę rowerową do Zawadzkiego i jesteśmy z niej bardzo zadowoleni. Asfaltowy dukt jest dla rowerów w sam raz i można wreszcie jechać nie obawiając się, że jakiś samochód wjedzie prosto w nas.

Piątkowa trasa była trochę krótsza, przejechaliśmy 48 kilometrów, ale nikt nie narzekał na zmęczenie."Wartownicy" w Krupskim Młynie

W taki oto sposób przywitaliśmy maj. Przywitanie trochę planowane, ale nieodużo, i tak wymknęło się spod kontroli i zaczęło żyć własnym życiem. Jak to znienacka. Zwiedziliśmy kawał świata, świata dobrze znanego, ale zawsze wartego przypomnienia. Z niecierpliwością czekamy na kolejne eskapady.

Reklama