Na Śnieżniku - śnieg!

włącz .

Schronisko pod ŚnieżnikiemNa wikipedi na temat Śnieżnika piszą tak: Śnieżnik, zwany też Śnieżnikiem Kłodzkim, dawniej Kładską Śnieżką, po czesku Kralicky Sneznik, po niemiecku Glatzer Schneeberg - najwyższy szczyt po polskiej stronie w Sudetach Wschodnich i w Masywie Śnieżnika. 17-ty co do wysokości w całych Sudetach, jest jedynym szczytem w Masywie Śnieżnika, który wystaje ponad górną granicę lasu. Śnieżnik jest rozrogiem - zwornikiem sześciu grzbietów, ale mają one długie opisy, więc zainteresowanych odsyłam do źródła. Z ciekawostek warto jeszcze dodać, że w sprzyjających warunkach pogodowych ze Śnieżnika widać alpejskie szczyty w Austrii.

My wyruszyliśmy na Śnieżnik, bo dawno już nas tam nie było, a od dwóch lat stoi na nim nowa wieża widokowa, z której widać naprawdę dużo. Wycieczka ruszyła spod Urzędu Gminy, gdzie przyjechał po nas nowy autobus z Gogolina i to z nowym kierowcą. Nie w tym rzecz, że autobus prosto w fabryki, a szofer prosto z kursu prawa jazdy, ale że ten autobus i ten szofer jeszcze nas nie woził. I żeby nie trzymać w niepewności, obydwaj się sprawdzili, autobus wygodny, a szofer profesjonalista, wszędzie dojechał, wszędzie wjechał, wszędzie nawrócił i wszystkich bezpiecznie na miejsce dowiózł.

Wyjazd wczesnym rankiem, już o szóstej, żeby na dziesiątą być na miejscu. Pierwszą niespodzianką okazał się nos kierowcy, który za Złotym Stokiem skręcił w mało uczęszczaną drogę do Lądka Zdroju. Trasa ta wiodła malowniczymi serpentynami  przez Jawornik do Stronia Śląskiego. Zaoszczędiliśmy sporo drogi, a przy okazji nacieszyliśmy oczy wspaniałymi widokami. Ze Stronia podjechaliśmy do Kletna, gdzie zawartość autobusu wysypała się na parking i uformowała w dwie grupy: górników i górali. Górnicy zaczęli od zwiedzania Muzeum Ziemi, po czym poszli do Kopalni Uranu.Przed Kopalnią Uranu

Kopalnia dziś jest nieczynna, ale historia górnictwa w tym regionie sięga XV wieku. Głównie wydobywano magnetyt, ale oprócz niego znajdywano złoża miedzi, srebra i ołowiu. Po II wojnie światowej do gry wszedł także uran. Okolicznymi kopalniami zainteresowali się Rosjanie, którzy przyjechali tutaj szukać złóż rud uranu. Był to bardzo strategiczny surowiec, Rosjanie otoczyli go wielką tajemnicą, sprowadzili swoich fachowców, którzy stanowili kadrę inżynierską, zaś do pracy werbowali miejscową ludność. Poszukiwania objęte były wielką tajemnicą, nie można było wymawiać nazwy "uran", mówiono więc o "metalu". W kopalni uranuZłoże w Kletnie zostało odkryte w 1948 r., po czym przystąpiono do jego pozyskania. Do 1951 r. wydobycie uranu ciągle rosło, po czym zaczęło spadać. W 1958 r. zaprzestano wydobycia, wejścia do kopalni zawalono odstrzałami, a kopalnia została zalana wodą. Dziś udostępnionych do zwiedzania jest ok. 400 m. chodników, a zwiedzanie trwa niecałą godzinę.

MamutNasza grupa górników wybrała się na zwiedzanie pozostałości po dawnych uranowych przygodach, uranu ponoć nikt nie znalazł, nikt też następnej nocy nie świecił, znaleziono natomiast... mamuta, który od razu stał się symbolem grupy. Mamut, żeby było ciekawiej, wcale nie siedział w kopalni, ale wygrzewał się na powierzchni w blasku wzmagającego się słońca.

Oprócz kopalni nasi górnicy zwiedzili Muzeum Ziemi i wodospad Wilczki.Przy Wodospadzie Wilczki

Grupa górali ruszyła natomiast w kierunku Jaskini Niedźwiedziej, którą dzisiaj tylko minęliśmy, gdyż nie była celem naszej wycieczki i wkrótce zaczęła się wspinaczka. Droga, z początku szutrowa, w miarę wchodzenia robiła się coraz bardziej "górska", ale prawdziwą metamorfozę przeszła dopiero, gdy dotarliśmy do piętra śniegu. To już prawie maj, większość wycieczki na letnim ogumieniu i zaczęły się schody. Śnieg okazał się gładszy, niż wyglądał i zdominował drugi etap wspinaczki. Wycieczka rozciągnęła się niemiłosiernie, część poszła przodem, a bardziej stateczny zaczyn grupy zamykał ją od tyłu.Pierwsze partie śniegu

Na Schronisku pod Śnieżnikiem na chwilę przystanęliśmy, zajrzeliśmy, co serwują w bufecie, ale za schabowego chcieli 50 zł, a za piwo 18, więc odwróciliśmy się na pięcie i wskazaliśmy ręką na pnącą się przed schroniskiem ścieżkę na szczyt. I tak zresztą dłuższy postój na schronisku zaplanowany był dopiero podczas zejścia.

Droga na szczyt wiodła już całkowicie w śniegu. Kilka dni wcześniej natura zafundowała nam powrót zimy i tutaj zdecydowała się go zachować na nieco dłużej. Mimo świecącego coraz wyżej słońca, brnęliśmy w topniejącej ciapie zastanawiając się, że jednak trzeba było zabrać te zimowe buty. Las wkrótce się skończył i wyszliśmy na łysą czapę szczytową. Całe szczęście, że wiatr zawiewał od tyłu. Po drodze minęliśmy zabytkowy słupek graniczny, ale na pierwszy plan wysunął się "blender", bardziej po polsku "mikser", choć tak naprawdę, to nie ma chyba polskiej nazwy na to urządzenie.Wieża na Śnieżniku Nowa wieża, o lekkiej, metalowej konstrukcji już dawno prosiła się o postawienie w tym miejscu po zawaleniu starej w latach 70-tych ubiegłego wieku. Szczyt Śnieżnika, choć nieporośnięty lasami, jest płaski i mocno ogranicza widoczność. Wieża zmienia ten stan diamteralnie. Wysoka na 34 metrów pozwala obejrzeć całą panoramę aż po horyzont. Ciekawa konstrukcja skutecznie chroni przed wiatrem, a jednocześnie nie ogranicza widoczności. Pod tym względem wieża projektantom się udała.Turystyka łączy pokolenia - wersja Śnieżnik

Grupa wycieczkowa, choć trudno już było mówić o grupie, ponieważ rozsypała się na pojedyncze klastery po dwóch, trzech wspinaczy, stopniowo zdobywała szczyt. Wszyscy naocznie się przekonali, że na Śnieżniku jest śnieg. Jeśli nawet ktoś go nie dotknął rękoma, to na pewno poczuł go w butach - poczuliśmy się jak za dziecięcych lat biegając po podwórku z przemoczonymi nogami.Podejście na szczyt

Zejście okazało się najgorsze. Słońce operowało już w najlepsze, a rozdeptany śnieg zamienił się w mokrą ciapę, spod której zaczynała spływać roztopiona woda. Nie sposób było tego ominąć, nie sposób przeskoczyć, a jeszcze trzeba było pilnować, żeby na tym wszystkim nie ujechać i tyłka nie zmoczyć. Najbardziej zadowolone były dzieci. Po drodze mijaliśmy swoich współtowarzyszy, którzy dopiero człapali na górę. Daleko jeszcze? Nie, jeszcze troszeczkę, ta wieża to już koniec. A, to dobrze.

Śnieżnik zdobytyPo zejściu do schroniska czekała nas dłuższa pauza, żeby zebrać grupę w całość. Mieliśmy smak na piwo i coś do przegryzienia, ale trochę na schronisku przesadzili i cała wycieczka solidarnie zbojkotowała bufet, nawet specjalnie się na to nie umawiając. Usiedliśmy przy stolikach obok schroniska i każdy wyciągnął, co miał w plecaku. Na sąsiednim stoliku ktoś jednak zafundował sobie chmielowy trunek i ponoć zapłacił tylko 15 zł. My za to zjedliśmy nasze łakocie, kanapki i zaczęliśmy schodzić w kierunku Słonecznej Willi, gdzie czekał na nas obiad. Podczas zejścia grupa znów się rozciągnęła, za to na dole mogliśmy usiąść w pełnym słońcu przed piękną restauracją i tu dopiero skusiliśmy się na złoty trunek. Wyobrażacie sobie, jaka taniocha? Tylko 14 zł.Słoneczna Willa

Wkrótce zza zakrętu wyłonił się znajomy kształt naszego autobusu, którym niezmordowany szofer przywiózł górników, po czym zasiedliśmy do schabowego. Moglibyśmy tak siedzieć tam aż do wieczora, ale czas gonił, kierowca musiał na czas przyjechać do domu, więc chcąc nie chcąc podziękowaliśmy za gościnę, wpakowaliśmy się do autobusu i... wrócili do Zawadzkiego.